Calvin Klein: Reveal
„Co ty najlepszego wyrabiasz?!” – wycedził do mnie wściekły zdrowy
rozsądek, kiedy stanęłam w ogonku do kasy z 30ml flakonem Reveal; po
zaledwie minutowej wizycie w perfumerii i jednorazowym oraz również
jednominutowym teście na skórze.
Nie wiem. To było przeznaczenie.
Reveal jest piękne i wcale się nie dziwię zachwytom moich poprzedniczek. Nuta soli nadaje kompozycji tej unikalnej niesamowitości, której to cechy ciężko się dopatrzeć w większości pospiesznie wypuszczanych na rynek nowości. W morzu klonów, flankerów i innych perfumowych wydmuszek Reveal jest inny i to jest w nim najpiękniejsze. Jednocześnie bardzo mi przypomina jeden zapach, a trochę – dwa inne…
W otwarciu ja również czuję odrobinę Womanity. W końcu rzadko kto
decyduje się na połączenie nut słodkich i słonych, więc skojarzenie z
jednym z nielicznych charakterystycznych zapachów z tej grupy jest w
moim odczuciu nieuniknione. Ale to i tak tylko lekkie podobieństwo.
O wiele silniejsze i bardziej sentymentalne wyczuwam w sercu. Pamięta
ktoś jeszcze Naomagic Naomi Campbell? Biały, matowy flakon z wyjątkową
zawartością? :) Jeśli ktoś nie tylko pamięta, ale i tęskni, polecam
solidne ponoszenie Reveal. Ta sama puchata, a jednocześnie chłodna i
chropowata słodycz. Coś cudownego!
Trzecie, ponownie „trochę”, podobieństwo najbardziej zauważalne jest w
bazie. Chodziło mi długo po głowie, niewypowiedziane i nienazwane, aż w
końcu pomogła mi w tym moja mama, miłośniczka Muglera – to Angel
Innocent. Rzeczywiście ta chłodna, prawie że błękitna baza Reveal jest
trochę angelowa: mroźna słodycz nadal jest jednak przełamana tą
niesamowitą słoną nutą, co sprawia że nie mogę przestać się zachwycać i
dziwić. Bo tak piękna nuta soli to unikat nawet w niszy.
Idę ryć w sieci, bo 30ml to dla mnie za mało. Chcę więcej <3
