Rozważam strategię.
Zacząć od zachwytów, a na koniec zjechać – czy na odwrót, najgorsze walnąć na początek i na spokojnie próbować znaleźć te dobre strony? Tak, zdecydowanie przemawia do mnie druga opcja; więc: TO JUŻ BYŁO.
Co oczywiście nie jest od razu i koniecznie „kompletnie złe”, ale w przypadku takiej marki jak Amouage, trochę rozczarowuje.
Recenzując Opus VI, zauważyłam że wyczuwam w nim wiele wcześniejszych kompozycji tej marki, wiele znanych mi już akordów i składników. I wszystko fajnie pięknie, kiedy zapach się podoba… W sumie jak się nie podoba, sprawa też jest prosta, bo łatwo wtedy można uzasadnić potok słów krytyki.
Ale powiedzmy sobie szczerze: ileż razy można coś powielać? Ile razy można zachwycać się i kupować w gruncie rzeczy – to samo? Wystarczą mi dyskusje z rodzicielką, która twierdzi że jestem cała w czerni, podczas gdy według mnie mam na sobie co najmniej trzy różne… no. Odcienie. Czerni. Różne! Np. brązową czerń albo bardzo ciemną szarość…
… zapada niezręczna cisza, zrozumienie otoczenia na poziomie ujemnym…
Ok, zmieńmy temat.
Wiecie, mam taki mały maleńki odchył. Nienawidzę niebieskiego. I czerwonego. I brązowego. Żółty w sumie też jest wstrętny, w pomarańczowym nikt nie wygląda dobrze, a biały to zło pierwotne. Nie potrafię nawet zaakceptować czy kupić perfum, które mają niebieskie opakowanie. Ani czerwone. Ani brązowe. Żółte w sumie… Po prostu nie lubię niebieskiego.
Ale w tych szafirkach Amouage jest coś tak głęboko majestatycznego, że nawet przeglądając zdjęcia w sieci mimowolnie przybieram fizys ameby i ślinię się jak pies do kiełbasy. PIĘKNE SĄ. Paczcie sami. Gaaah.
No tak, miałam zacząć od złych wiadomości.
Złe wiadomości są takie, że Interlude Man pachnie jak Opus IV + Opus VI, a Interlude Woman jak Acqua Fiorentina + Hajj.
Dobre wiadomości są takie, że Interlude Man pachnie jak Opus IV + Opus VI. Kropka. Coś, co chociażby stało koło AF, nie ma prawa być dobre. Nigdy.
I to tyle, jeśli chodzi o suspens.
Interlude Man
Rozpoczyna się pięknie, bo czarnym dymem i kardamonem.
Usiłując wyprzeć z głowy skojarzenie z Fvmidvsem, skupiam się na kardamonie, podbitym odświeżającą miętową żywicą [Opus IV kłania się nisko] i pieprzno-korzennym, coraz słodszym labdanum [Opus VI odbija piłeczkę]. Dym spowija skórę, unosi się nisko nad całą kompozycją chowając przed wzrokiem – i nosem – pozostałe składniki. W końcu resztki tlącej się materii gasną i okazuje się, że powodem całego zajścia było stare, powalone drzewo, sczerniałe od ognia i lśniące rozgrzaną żywicą agarową.
Interlude H jest ciepły, bardzo ciepły, cielesny i tętniący. Przed nadmiarem słodyczy broni go ostry, słony i przeraźliwie suchy oud. Nie jest to mój ulubiony składnik, co rozpoznaję po szpikulcu wbijającym mi się za prawe oko za każdym razem kiedy biorę wdech z I., ale z heroicznym masochizmem przyznać muszę, że to najlepszy oud, jaki w życiu wąchałam. Jednocześnie najbardziej zabójczy.
Po zaledwie dwóch godzinach Interlude znika za mgiełką słodkiej, skórzano-puchatej paczuli i z oudowego molocha staje się uperfumowaną skórzaną rękawiczką. Czarną.
Nuty:
głowy: bergamotka, oregano, pieprz [korzennik?]
serca: kadzidło, ambra, labdanum, opoponaks, mirra
bazy: skóra, paczula, oud, drzewo sandałowe
Data powstania: 2012
Twórca: Pierre Negrin
Koncentracja: woda perfumowana
Interlude Woman
I tu zaczynają się schody – jak ocenić zapach, od którego świeczki stają w oczach?
Nie z zachwytu, dodam.
Interlude F to w moim odczuciu kolejna po [również damskim] Honour ofiara europeizacji marki. Nie oszukujmy się, to nie jest już stary dobry Amouage, tylko owockowo-kwaskowy napój [nawet nie sok!], z syntetycznie upudrzonym, zabarwionym chemią na haluno-zielono i kwaśnym kiwi w roli głównej.
Ono nie zna litości i zdecydowanie nie wie, kiedy ze sceny zejść – trwa więc przez wszystkie fazy kompozycji, doprowadzając moje prawe oko do granic wytrzymałości. Nawet nuty kawy nie wytrzymały tej presji i się ukwasiły, a kadzidła i róża zwiały przy pierwszej nadarzającej się okazji. Przymykając [prawe] oko na kiwi-podobny twór syntetyczny, można wychwycić trochę orzechowo-miodowego akordu sianka. Pyszności. Póki nie wróci kiwi-po-twór, oczywiście, a wierzcie mi – ono zawsze wraca…
Nuty:
głowy: bergamotka, imbir, grapefruit, nagietek lekarski
serca: kadzidło, róża, kwiat pomarańczy, jaśmin, orzech włoski, kawa, kiwi, drzewo sandałowe, miód, nieśmiertelnik, opoponaks
bazy: wanilia, skóra, mech dębowy, ambra, benzoes, bób Tonka, piżmo, oud, drzewo sandałowe
Data powstania: 2012
Twórca: Karine Vinchon Spehner
Koncentracja: woda perfumowana
Podsumowując… Czego nigdy w zasadzie nie robiłam…
Czy jestem zadowolona? Nie.
Czy kupiłabym Interlude Man? Oczywiście, że tak. W celu zrozumienia odsyłam do fragmentu o czarnych ubraniach lub zapraszam do obejrzenia mojej kolekcji sześćdziesięciu różów do policzków [nieee, nie mam takiego, ten jest zupełnie inny!]. Niektórych rzeczy nie da się zmienić ;]
Zdjęcie pierwsze pochodzi z profilu marki Amouage na Facebooku
Zdjęcie drugie – betterthandiamond.com