Czasem zdarza się, że w coś się wpadnie i choć zachwyca to i emocjonalnie poniewiera, to brakuje słów, żeby wszystkie emocje opisać. W ciągu ostatnich kilku miesięcy zdarzyło mi się trzykrotnie wpaść po uszy i planuję wszystkie te obsesyjne miłości dzielnie spisać… Choć wszyscy wiemy, jak się u mnie kończą wszelkie obietnice dotyczące częstotliwości dodawania wpisów :3
Nie pamiętam już, kiedy po raz pierwszy przeczytałam o Nevermore, ale dokładnie pamiętam to uczucie: wiedziałam że będzie mój. Składu nie musiałam nawet czytać [i co właśnie z zaskoczeniem sobie uświadomiłam, nie pamiętam go do dziś] – nazwa, jak przystało na osobę od kilkunastu lat zakochaną w Edgarze Allanie Poe i jego dziełach, przesądziła sprawę i mój los. Przepadłam, zanim go jeszcze powąchałam.
Zastanawiam się, z której strony podejść do Nevermore, bo aż kusi, żeby zanurzyć się w „Kruku” E.A. Poe, ba, zanurzyć się w całej jego poezji i jak Vincent z filmiku Tima Burtona, już z niej nie wypływać. Ale ten zapach, choć melancholijny, nie jest wcale mroczny. Nie ma w nim horroru ani fantastyki, żadnych romantycznych i tragicznych tajemnic… Jest za to senne przemijanie i zapomnienie.
Nevermore pachnie jak stary, zapomniany kościółek gdzieś na skraju równie starej i zapomnianej drogi. Próchniejące stropy powoli, ale nieubłaganie tracą swoje cenne malowidła, ściany pokrywają się wilgocią i zieloną tapetą z mchów i porostów. Zniszczenia są wszechobecne, ale nadal wyglądają i pachną pięknie…
Pachną starym – przez lata okadzonym i zabalsamowanym palonymi żywicami oraz pastami konserwującymi – drewnem. Ciepłym, miękkim drewnem, przetykanym świeżo kiełkującą zielenią nieubłaganej natury, która koniec końców zawsze zwycięży. Przesyconym kadzidlanym dymem i przykurzonym drewnem, w którym tli się jeszcze aromat świeżo ściętych i oheblowanych desek, na których perliła się kiedyś żywica.
Starym drewnem, który pamięta jeszcze swoją młodość i siłę.
To najpiękniejszy drewniany [nie drzewny] zapach, jaki kiedykolwiek wąchałam i miałam przyjemność nosić. Ciepły i pylisty, a jednocześnie balsamiczny. Stary i zielony, smutny i napawający radosnym wzruszeniem. Ma w sobie coś z dzieciństwa, i to sądzę że dzieciństwa każdego z nas. Przytulny i kojący, wzbudza szacunek i zachwyt.
I tu chyba mogę wrócić do melancholijnego kruka, który uparcie wypowiadał tylko jedno słowo. Jest jak Nevermore: nieubłagany, dostojny, piękny, idealnie spojony z naturą. I już na zawsze, dzięki wierszom E.A. Poe – melancholijny.
Nuty: aldehydy, czarny pieprz, gałka muszkatołowa, szafran, róża, ambra, cedr
Data powstania: 2014
Twórca: Anne-Sophie Behaghel
Koncentracja: woda perfumowana
—
Zdjęcie pochodzi z bloga liskamonet.blogspot.com
Gif – z serwisu tumblr.com