Hermès: Le Jardin de Monsieur Li
Jako ogródkowy skrytożerca, który namiętnie zlewa się wszystkim co ma ‚Hermes’ w nazwie, musiałam mieć również Pana Li, choć przyznam szczerze – w ciemno. No ok, w prawie ciemno, bo zdaje się pobieżnie raz go testowałam i nie zapadł mi w pamięci [co nigdy dobrze nie wróży]. Jak się jednak okazało, warto było dać tej kompozycji drugą szansę – bo jest piękna. Niestety nie bez „ale”.
Le Jardin de Monsieur Li jest zielony, do bólu ellenowski, klimatycznie ogródkowy i… no właśnie.
W tym miejscu można by się pozastanawiać, czy ten styl Elleny nie jest
już ZBYT charakterystyczny i zauważalny, a więc i powtarzalny; można też
pokręcić nosem, że ileż jeszcze będzie wałkować zieleniny i warzywiska;
w końcu można się poważnie zastanowić, czy zrzynka z własnego,
stworzonego jedenaście lat temu zapachu to plagiat, pójście na łatwiznę
czy wypadek przy pracy lub chęć powrócenia do dawnych, pięknych czasów?
Bo na mnie LJdML to Eau des Merveilles z delikatną nutą soczystej zieloności (najbliższej Toit), przewijającą się na dalszym planie. EdM jest wyczuwalne od początku do głębokiego serca kompozycji, w bazie niknie, zostawiając samą lekko gorzką zieleń.
Nosi się go niezwykle przyjemnie i elegancko, jest rześki, a jednocześnie dzięki tej merveilles’owej nucie – ciepły. Hermesowy, komfortowy, świetnie skrojony. Niestety nie odkrywczy. A mimo wszystko… nie potrafię tego Ellenie uznać za wadę ;] Za bardzo kocham jego zapachy.
