Cóż, moja różana obsesja [vide Dark Purple] trwa i rozwija się nie mniej pięknie od róży… damasceńskiej. Na dodatek zbiera żniwa, głównie na mojej karcie kredytowej. Mimo wszystko – różo, trwaj!
I jeszcze tytułem wstępu: nie wiem jak Wy, ale testując zapachy, cenię sobie niewiedzę. Błogą nieświadomość dot. historii marek, historii i – często przesadnie skomplikowanego – znaczenia nazw, składników, nosów, cen – tymi, a szczególnie ostatnią, sprawami zaczynam się interesować zwykle dopiero wtedy, kiedy coś mnie zgubi… W przypadku PG13 ciężko mówić o niewiedzy, ale szczerze mówiąc poza różaną nazwą nie wiedziałam, czego się spodziewać.
Tym przyjemniejsza była niespodzianka :)
Brulure de Rose rozpoczyna się skromnie. Różą – cierpką, schowaną za pomarańczową bergamotą i odrobinką geranium. Różą herbacianą i transparentną. Różą nieśmiałą. Ale spokój nie trwa długo – zaledwie po kilku chwilach do głosu dochodzą słodkie, deserowe nuty rozgrzanego cukru i wanilii. Ta słodycz jest niemalże namacalna i wyczuwalna, jakbym jadła różane, obtoczone w cukrze-pudrze rahat lokum (in. loukoumi).
To nie koniec, robi się jeszcze bardziej słodko! Do rahat lokum dołącza mocna czarna herbata, „doprawiona” solidną łyżeczką różanej konfitury – i choć zęby bolą od nadmiaru szczęścia, różą zapycham się dalej, aż mi pączki uszami wychodzą.
Słodko, słodko, ulepnie!
Ten zapach jest niezaspokojony i nieumiarkowany w swojej sacharozo-różanej napastliwości. Nie odpuszcza i nie znosi sprzeciwu. Rozwala się na tronie z cukru i wymachując lukrowym berłem, każe jeść różane przetwory, póki się nie zemdleje. Lub gorzej, ale hej, od czego mamy vomitorium? ;]
Nie wiem, czy w użyciu standardowym [czyli kilkanaście spustów z atomizera, lekką ręką, jak to mam w zwyczaju] przeżyłabym z taką Królową Kier choćby pięć minut, ale w tym zapachu jest coś tak absolutnie apetycznego, cukierkowo-piankowego, konfiturowego, angielsko-herbatkowego i pobudzającego apetyt, że aż nie mogę przestać spijać Brulure de Rose ze skóry.
Cóż, lepsze to niż wepchnięcie sobie na raz całego tortu do gęby… Z toną bitej śmietany. I nasączonym owocowym likierem biszkopcikiem… Mmm. Wsadzić w to łapy i wpychać, aż bita śmietana zacznie wychodzić nosem. Mmm. Cudowna wizja, sponsorowana przez PG13.
Zostawiam Was z kałużą śliny na klawiaturze.
I jeszcze portrecik, bo ładny jest:
Nuty:
głowy: nuta zieleni, drzewo różane
serca: aromaty róży
bazy: różana ambra, malinowe piżmo, wanilia, kakao
Data powstania: 2003
Twórca: Pierre Guillaume
Koncentracja: woda perfumowana
Pierwsze zdjęcie autorstwa Ayami Kojima.
Drugie zdjęcie pochodzi ze strony www.perfunauci.pl
Tags: gourmand, jej wysokość róża
Kotek drapał perfumy, ale ta grafika Kojimy!!!!!!!
Ok. Uspokoję się za chwilę.
PG jest dla mnie tak jak ELdO = stado pokemonów. PG nawet bardziej niż ELdO. Mam gdzieś nawet próbkę tego cuda – idę grzebać.
Tak btw likwiduję swoją kolekcję.
Zacznę od końca – oczadziałaś? O.o Listą chociaż zarzuć!
Grafika cudna, ino trochę ją musiałam… ocenzurować. A dokładnie – przyciąć :3
PG zapowiada się u mnie na trzecią „obsesję domu”, po L’Artisanie i Montale.
Nie oczadziałam. Po prostu doszłam do wniosku, że mam za dużo. Jakieś 75% nie używam w ogóle. Niektórych nie mam szansy zużyć.
O Hermesie zapomniałaś ;)
Reszta obrazka wybitnie trafiona :3