No cóż, nie piszę. Pewnie myślicie, że zbieram siły na nowy mega wpis, niestety – żeby coś zbierać, trzeba to najpierw mieć ;) W zawoalowany sposób problem ujmując – nie wyrabiam. Niemniej, zawsze chętnie coś zjadę albo chociaż ręce nad jakimś [po]tworem pozałamuję.
Okazji nie trzeba zwykle długo szukać.
—-
Zdarzyło wam się kiedyś… powąchać ulubione zwierzątko nie od tej strony? Nie?
Teraz macie szansę, jedyną w swoim rodzaju.
Pamiętam, jak po raz pierwszy testowałam Complex marki Boadicea the Victorious. Wyczyn był to iście heroiczny – zapach albo doprowadzał mnie do torsji, albo absolutu zachwytu. Z naciskiem na torsje. Czy moje pierwsze spotkanie z Sécrétions Magnifique ELdO. Ze łzami w oczach szukałam umywalki lub chociaż siekiery, żeby jak najszybciej uwolnić się od tego, co zalatywało ulatywało z mojej skóry. I kiedy stwierdziłam, że nic mnie już bardziej nie zdziwi ani nie wykręci, pojawiła się nowa niszowa marka – Royal Crown, ze swoimi bajecznymi korkami i bajońskimi cenami. I swoim piżmowcem.
Ale najpierw – przerywnik wizualny.
Kusi mnie żeby napisać coś w stylu „zabrali się za to od dupy strony”, ha, ha, ha, ale chyba nie wypada. Chociaż jeżeli wypada sprzedawać coś takiego za tysiąc siedemset zł, to może i można kiepskim sucharem zarzucić?
Musk Ubar boli. Od pierwszej sekundy rzuca w nos wąchającego składniki, jakich nie powstydziłby się szympans w zoo. Brzydzi natychmiast i bezwarunkowo, a cały organizm buntuje się przeciwko podsunięciu tego tworu ponownie pod nos. Nie i już.
Ale niestety, ponieważ każdy z nas ma coś z Leopolda Masocha, bunt organizmu zostaje przełamany przez nieskończoną ciekawość i Musk Ubar ponownie trafia pod nos. Z identycznym efektem. A że człowiek durny, sytuacja się powtarza, z nielepszym skutkiem – a jak dzień gorszy, to ze skutkiem wręcz gorszym…
Ok, bo rozgaduję się o niczym – przejdźmy do meritum. Co jest nie tak z Musk Ubar? [Oprócz tego, że jest straszny.]
Przerost ambicji nad rozsądkiem? Rozumiem, że [nawet] w niszy kończą się powoli pomysły i każdy chce stworzyć coś nowego, mniej lub bardziej desperacko – ale są chyba granice, których nie należy przekraczać, ze zwykłej ludzkiej przyzwoitości?
Katarek u pana Antonia? M.U. jest tak prostolinijny i toporny, tak wręcz – prostacki, aż dziw bierze że ta sama osoba stworzyła przekorny i nie do końca oczywisty Celebration czy coś tak cudownie krucho-różanego jak Al Kimiya.
Czysta złośliwość? W to jestem w stanie uwierzyć ;) Musk Ubar to morze nieutrefionego kastoreum. Nie ładnego – miękkiego, skórzano-tytoniowo-ambrowego, jakim mydlą nam oczy w Shalimarze czy Antaeusie; ale nieładnego. Brudnego, fekalno-kwaśnego, fizjologicznego do granic wytrzymałości. Zwierzęcego i niemożliwego, po prostu NIEMOŻLIWEGO, do zaakceptowania na jakimkolwiek żywym stworzeniu, poza pierwotnym właścicielem.
I jeszcze ten opis, no kapcie z nóg spadają:
Zapach porusza się na granicy, boskości, szlachetności i dzikości z czarującą siłą. Żywy hołd dla śmiałego ducha wielkiego kapitana. Uduchowiony, intensywny, ciepły i tajemniczy zapach, który wywołuje poruszenie. Dla wyrafinowanego mężczyzny, który kocha i pragnie elegancji we wszystkim.
Cóż. Reszta jest milczeniem.
Nuty:
głowy: dzięgiel, absynt (bylica piołun), geranium (bodziszek)
serca: róża (absolut), galbanum
bazy: tonkijskie piżmo, ambra, kastoreum
Data powstania: 2011
Twórca: Antonio Martino
Koncentracja: perfumy
Zdjęcie pochodzi z portalu fragrantica.com