The Body Shop: British Rose
Zawsze brakowało mi w TBS róży. Tyle przewałkowali owoców, milion piżm i piżemek, japońskich wisienek i upiornie słodkich czekolad, a na różę – długo kazali sobie czekać ;]
Ale wreszcie jest. Czysta, dosłowna, świeża, krucha i idealnie wiosenna.
Ma w sobie soczystą, rześką nutę która powoduje przyspieszoną pracę
ślinianek, ale nie jest to nic przesadzonego: wyczuwalne niuanse
apetycznych jabłek, białoróżowych delikatnych kwiatów czy suszącego się
prania mogą tu być, ale równie dobrze może to być jedna z miliona twarzy
róży.
British Rose jest czysta w tym „białokoszulowym” znaczeniu i świeża jak chłodne powietrze w kwiaciarni.
Jak na wodę toaletową, zostawia całkiem solidny różany ogonek, który rzecz jasna z czasem niknie. Typowy soliflor – a więc bez wielowymiarowości czy piekielnej, mrocznej głębi – idealnie sprawdzi się w roli „dodatku” do różanych perfum w ciągu dnia lub mgiełki zaaplikowanej hojnie i aż po pępek w ciepły dzień.
Urok British Rose tkwi w jej prostocie i transparentności. Ja w każdym razie zakochałam się od razu i wyszłam ze sklepu z masełkiem i wodą, rozsądek tradycyjnie zostawiając daleko za sobą.
